poniedziałek, 29 lipca 2013

simply

Chwilowo utknęłam w sidłach błogiego lenistwa. Zanim wyplącze się ze stanu mocno obojętnego (żeby nie rzecz pospolitego "mam wyjebane") na rzeczy pokroju narodzin wnuczka Królowej Elżbiety, czy stopniowego narastania bałaganu w moim pokoju zabiorę Was w podróż, ewentualnie dwie. Pierwsza była krótką na pozór wycieczką, która moją zwykłą, przyziemną rzeczywistość uczyniła wyjątkowo niecodzienną. Miała około pięciuset stron po same brzegi wypełnionych intrygującą historią, która towarzyszyła mi przez pare wieczorów oraz kremowe kartki, barwą przypominające pergamin. I zapach świeżego druku, tak samo specyficzny jak zapach benzyny, markera czy zmywacza do paznokci. Była to nie tylko opowieść o ludziach i ich mrocznych tajemnicach, lecz także o mieście, o magicznej Barcelonie, pełnej ulic i miejsc z duszą. Wystarczyło pare rozdziałów by poczuć klimat barcelońskich, łączących się w skomplikowane sieci uliczek, kawiarni, gotyckich katedr, przesiąkniętych specyfiką starych książek antykwariatów i licznych kamienic, z których każda postać w oknie, wychylająca czubek nosa zza firanki oferowała swoją własną, indywidualną historię. Książka, o której mowa to swoisty przewodnik po hiszpańskim mieście oraz po najskrytszych zakamarkach ludzkich dusz, owianych aurą niepokoju i tajemnicy, łączących się w jedną, wciągającą od początku do końca całość. Ci, którzy zetknęli się z twórczością Carlosa Ruiza Zafona, zapewne również poczuli ten nostalgiczny charakter jego licznych powieści związanych z Cmentarzem Zapomnianych Książek, który pokrótce opisałam powyżej. Dzięki namowom Ann pożyczyłam obiecującą powieść "Cień wiatru" i nawet skusiłam się do mianowania jej moim obiektem teleportacji do świata niezwykłych wydarzeń, rozgrywanych w sercu powojennej Barcelony. Samej historii nie mam zamiaru przytaczać. Każdy, kto chcę się w nią wdrążyć musi sam ją przeczytać, zinterpretować, wchłonąć. 
Na drugą podróż literacką, również w bardzo okrojonej wersji, żeby nikogo nie zanudzać pokuszę się jednak innym razem. Samo życie nie przynosi mi ostatnio żadnych mądrych wniosków, ani uniesień filozoficznych. Moje spostrzeżenia ograniczają się jedynie to snucia wakacyjnych planów i delektowaniu się słońcem, chillem i książkami, które tak zaniedbałam w roku szkolnym. Jedynie one dostarczają mi odrobiny gimnastyki dla szarych komórek, które przez te jedyne, cudowne dwa miesiące cieszą się urlopem :) 


A na koniec słów kilka o zdjęciach. Takie proste, bezpretensjonalne, bez zbędnych 'ulepszeń'. Odzwierciedlające nas i to co lubimy najbardziej: dobre jedzenie, przesłodkiego Rokiego - pupila Ann, nocne rozkminy i oczywiście wojaże z aparatem (: Łapcie zdjęcia, łapcie słońce, łapcie upływające, wakacyjne chwile!
Katt




mmm, gofry
poniższe zdjęcia są istną torturą dla spragnionych słodkości   





zdjęcia z cyklu: "gotuj z nami" - typowo kulinarnie :)






przesłodki, przeuroczy i niesamowicie rozbrajający - poznajcie Rokiego < 3





























nocą zdecydowanie rodzą się najlepsze pomysły, dochodzi się to trafnych wniosków, wypowiada się myśli, które za dnia niemal wiszą w powietrzu

do tego miły kącik, pełen poduszek, lampeczka i długie, nocne rozkminy gwarantowane :)



... a ranek przynosi niewyjściowy wyraz twarzy i przyklapnięte włosy xd


na koniec nasze pyszne śniadanko (:



czwartek, 18 lipca 2013

summer paradise

Nasze myśli błąkają się jeszcze pare metrów nad Ziemią, by choć przez moment wrócić do tamtych błogich dni, by zagłębić się w otchłani niezapomnianych chwil. Podświadomość krzyczy: "zabierzcie nas tam z powrotem!", a dyski komputerów dzielnie znoszą dostawę dodatkowych megabajtów pod postacią folderów wypełnionych po brzegi zdjęciami. Dziś, zgodnie z obietnicą dajemy upust naszym zmagazynowanym wspomnieniom i zapraszamy na kolejną porcję zdjęć znad morza :)