niedziela, 30 września 2012

Dzień Chłopaka!

W klasie jest nas dziesięcioro, w tym czterech osobników płci męskiej. Tradycją już jest, że co roku organizujemy mini Dzień Chłopaka w stylu Szalonego Gimba (złączone ławki, rozjebany plan lekcji, zamaszysty napis 'Dzień chłopaka' na tablicy, potajemne przygotowania, błyskawiczne życzenia i mała dawka kalorii w postaci ciasta by Ann.) Powracając do Gimbazy. Pozdro dla wszystkich starszych, którzy mają gimnazjalistów za bandę regularnych debili i chamów bez szkoły. Jakby nie patrzeć każdy był kiedyś uczniem gimnazjum i wygląda to tak jakby się nabijali z siebie kilka lat wstecz. Zabawne, nieprawdaż? 
A teraz przejdziemy do sedna notki. 
Drodzy chłopcy, chłopczyki, panowie, chłoptasie, 'chłopacy', mężczyźni z okazji Waszego dnia życzymy Wam:

cysterny z piwem(heineken, carlsberg i inne tego typu trunki, których my oczywiście nie spożywamy)
namiętnej nocy z Megan Fox
bica o obwodzie 40 cm
aby elitarne dupeczki lgnęły do Was jak muchy do miodu
melanży w stylu Projekt X i lepszych
ultrazajebistego porsche w garażu
znalezienia tej jednej, jedynej, która zaakceptuje wszystkie Wasze wady i doceni zalety(powodzenia :D )
kumpla, któremu możesz zjeść ostatni kawałek pizzy, podłożyć nogę czy wyzwać od lamusów i ciot
wieczoru kawalerskiego w Las Vegas z tygrysem w łazience i półnagą lasencją w szafie
i szczęścia, które możecie zdefiniować tylko Wy :*



Chociaż jesteście największymi skurwysynami to i tak Was kochamy 
Wszystkiego najlepszego!

Szalone Gimbuzeły
Katania







































piątek, 28 września 2012

jesieni

Na wstępie chciałam podkreślić grubą i wyraźną linią, iż zamierzam napisać notkę, którą byliby w stanie przeczytać wszyscy odwiedzający, a nie tylko Ci ambitni. Jejciu, czujecie ten jesienno-zimowy klimat? Bo ja tak. U mnie na porządku dziennym są grube skarpety, kocyk, popołudniowa herbatka i książki do kompletu. Przeraża mnie wizja listopada, grudnia, stycznia. Boje się. Każde wytknięcie nosa zza drzwi ciepłego, przytulnego domu będzie jednym wielkim ciosem. Takie małe, niewidzialne szpileczki stopniowo będą mi się wbijać w ciało. Buuu, już to czuję. Nienawidzę zimy  i wszystkiego co z nią związane. Po pierwsze, że cierpię na tym fizycznie,to w dodatku psychicznie. Jesień i zima jest dla mnie okresem melancholijnym. Moje skłonności do głębokich przemyśleń nasilają się do wersji hard. Oj, nie chcielibyście wiedzieć co rodzi się w mojej główce, podczas kiedy za oknem szarość pokrywa cały świat, w domu słychać tylko podejrzliwe syczenie lodówki, a w powietrzu unosi się woń ponurej atmosfery. Wtedy zanurzona (tak, zanuRZona, 4+ z dyktanda się kłania) w milusim kocyku zadaje sobie pytania, (począwszy od tych banalnych typu 'który dzisiaj jest?', skończywszy na tych z górnej półki filozofii typu 'jaka jest egzystencja współczesnego człowieka na ziemi?') Do tego pakietu dorzucę jeszcze fakt, że jesień/zima, jesieniozima - tak samo źle i okropnie, zmienia mnie w rozdrażnioną, zrzędzącą, irytującą starą prukwę z domieszką smutnego, rozgoryczonego dziecka, dla którego życie nie ma najmniejszego sensu. Dajmy na to: owinęłam się szczelnie kocykiem, z zamiarem błogiego oglądania smętów w tv, a tu nagle dzwoni telefon i co muszę zrobić? Wstać, wysunąć się z pod cieplusiego kocyka,przewlec swoje ciało siła umysłu do telefonu  podnieść słuchawkę, przeprowadzić nudną jak flaki z olejem konwersację,na temat, że taty nie ma w domu, następnie muszę wrócić i znowu opatulać się w kocyk, aby powrócić do stanu błogiej obojętności. Dżizyz, takie własnie akcje doszczętnie wyprowadzają mnie z równowagi. Podobnie, gdy ktoś nie dosłyszy mojego pytania, zajmie mi z rana łazienkę, wypije ostatni łyk soku pomarańczowego, nie zrozumie sensu moich słów albo procesy całkiem naturalne, nie powiązane z żadnymi osobami trzecimi np. złamany paznokieć, konieczność załatwienie potrzeby fizjologicznej, w momencie siedzenia przed kompem, rozdwojone końcówki i wiele innych rzeczy, które wprowadzają mnie w stan szczególnego rozdrażnienia i irytacji, a niekiedy nawet furii, co dezorganizuję moje życie rodzinne. Potrafię też stanąć przed oknem z filiżanką czarnej kawy i gorzko zapłakać nad tym życiem, które nam tak szybko umyka... Dobra, żartowałam z tym ostatnim zdaniem :) To tak na zakończenie. 


Zostawiam Was ze zdjęciami z Warszawy. Wyobraźcie sobie mnie latającą po Warszawie z aparatem, podczas kiedy cała wycieczka słucha, a raczej 'słucha' przewodniczki. 



ps. miało być krótko.  

ANN