sobota, 18 sierpnia 2012

chillout

O Boże! Nareszcie się zebrałam, przerobiłam zdjęcia, ogarnęłam photobloga, facebooka etc.etc. i jestem tu. Siedzę przed kompem z kompletna pustką w głowie i brakiem pomysłu na notkę. Nie będę znów ględzić o tym, że wakacje się kończą, że idzie wrzesień, że trzeba będzie ruszyć tyłki i zacząć się uczyć, blablabla...Przecież to wiemy i chcąc, nie chcąc musimy się z tym pogodzić. Tak samo jak musimy się godzić z tym, że noc jest taka krótka, że istnieją bracia, że zanim zdążymy wypić kakao utworzy się na nim obleśny kożuch, że w pokoju 3 dni po idealnym ładzie i porządku następuję bałagan i syf again, że na piętach robią się odciski, łapią nas skurcze, a rożne części ciała drętwieją wtedy kiedy nie powinny, że po imprezie trzeba wstać z łóżka i udawać przed mamą tryskającą radość i energię do życia i że rodzice zawsze wiedzą lepiej. Tak samo, musimy się pogodzić z powracającą codzienną rutyną. Nie mamy   na to wpływu i nie warto ubolewać nad tym co i tak nastąpi. Lepiej się skupić na rzeczach stokroć ważniejszych niż szkoła, na tym, co może ulec zmianie, dzięki naszym działaniom. Co do naszych działań i zachowań. Czasem robimy coś wbrew sobie, tak jakbyśmy stawiali opór swojej osobie. Taka mała cząsteczka nas chce wykonać ruch w lewo, a jednak cały mechanizm rusza w prawo. Od czego to zależy? Od sytuacji? Od otoczenia? Od nas? Co wpływa na podejmowane przez nas decyzje? Nie mam tu na myśli długo planowanych zamiarów, które są kierowane przez nasz zdrowy rozsądek, które mamy czas przemyśleć, rozważyć co i jak i w końcu podjąć ostateczną decyzję. Mam na myśli nagłe zaskoczenia, niespodzianki, którymi życie tak często nas zaskakuje, sytuacje, których w danych momencie nie jesteśmy w stanie przewidzieć, coś jak zostać z rana oblanym lodowatą wodą. Nagle ogarnia nas ewidentny szok, tracimy grunt pod nogami, wyłączamy myślenie, odcinamy się od rzeczywistości i pojawia się jedna, wielka, czarna pustka. Co wtedy robić? Kiedy stanie się coś, czego nie spodziewaliby się nigdy w życiu, coś co przychodzi tak szybko, nagle, bez żadnego ostrzeżenia. Pojawia się i już, a my musimy działać. Chociaż, możemy też stchórzyć i uciec, udać się do bezpiecznego miejsca, gdzie nie ma mowy o takich zaskokach, ale to jest wyjście dla kretynów i nieudaczników, którzy nie są w stanie próbować nowych smaków życia i odkrywać samego siebie. A więc w takich sytuacjach jesteśmy skazani na impuls, tak własnie, działamy pod wpływem impulsu, nasze decyzje nie są analizowane przez mózg, po prostu chwytamy się pierwszej lepszej deski ratunkowej, żeby nie utonąć.Dopiero po fakcie dokonanym, kiedy bicie naszego serca przestaje zakłócać tok myślenia jesteśmy w stanie oceniać wszystko 'na trzeźwo'. Konsekwencje. Tak, następują. W całym tym procesie zastanawia mnie tylko jedno. Mimo to, że niektóre momenty w zyciu wywierają na nas presję, zmuszającą do działań, których w normalnym stanie umysłu nigdy byśmy nie podjęli (to trochę jak po alkoholu),to jednak pozostaje w nas jakichś instynkt, który po cichu kieruję całą akcją, ma nad wszystkim władze i kontrolę i wyznacza wyraźne granice, których nie wolno nam przekroczyć. I tak szczerze, rzadko kiedy udaje nam się pokonać ten instynkt. Może to i dobrze, że on jednak istnieję i nie pozwala nam na całkowitą 'samowolkę', ale co by było gdyby tak jednak pokonać ten instynkt i posunąć się o krok dalej? Oczywiście tylko w sytuacjach, gdzie działamy na pełnym spontanie. Spróbujmy. Przepraszam za taką długą notkę, ale znacie mnie.
ANN











































1 komentarz: